Co ma pan Ziobro do mojej drogi do miliona? Co ma jego latanie samolotem do mojej drogi do miliona? Może i niewiele, ale natchnął mnie do napisania tego wpisu.
Będąc niedawno na jednym z niemieckich lotnisk natknąłem się na tegoż właśnie jegomościa lecącego tym samym samolotem co ja. Mina nadęta, nos wysoko, czyli standard u osób nieco bardziej rozpoznawalnych. Do samolotu wszedł pierwszy, ja nieco później, więc chcąc, nie chcąc ujrzałem tę facjatę raz jeszcze, gdy przechodziłem przez strefę tzw. biznesową. I tu mnie ruszyło...
Ktoś powie: zazdrości! Hmmm... nie ma w zasadzie czego. Leciałem kilkakrotnie klasą biznes i jedyna różnica jaką zauważyłem, to trochę inny posiłek i napoje podawane częściej niż reszcie. Za taką usługę płacimy oczywiście ekstra. Nigdy za bardzo nie wnikałem w ceny biletów, ale tym razem postanowiłem sprawdzić jaka jest różnica w cenie między klasą ekonomiczną, a klasą biznes. Na trasie pana Ziobro, przy zamówieniu biletu z miesięcznym wyprzedzeniem, różnica taka to, bagatela, ok. 1500 zł.
Jeśli jesteś, za przeproszeniem, statystycznym Polakiem (choć wielu mówi, że taki nie istnieje), to chciałbym Cię poinformować, że na ten dodatkowy napój i inny posiłek pana Ziobry musisz odprowadzać podatek dochodowy przez ok. 6 (słownie: sześć!) miesięcy.
A ile takich latających osób mamy na utrzymaniu? Aż się boję odpowiedzi na to pytanie.
Teraz natomiast nieco inna perspektywa.
Miejsce: spółka akcyjna, duża korporacja. Czas: początek kryzysu.
Zanim jeszcze kryzys wstrząsnął na dobre całym światem otrzymuję maila, który zmienia politykę firmy. Zabronione są loty klasą biznes. Jeśli tylko to możliwe spotkania należy ograniczyć do minimum. Gdzie tylko można trzeba skorzystać z możliwości audio i wideokonferencji. To tylko jeden z kroków jakie podjęła firma, w której pracuję. Po 3 latach od wejścia tych restrykcyjnych przepisów kolejny rok wzrasta zysk firmy, ja dostaję podwyżkę i wszyscy są zadowoleni.
A dług naszego kraju wzrasta.
Wiem, że latanie klasą ekonomiczną nie załata dziury budżetowej, bo dziura ta jest zbyt duża, ale wku$#@#wia mnie (i to jedyne słowo, które przychodzi mi na myśl gdy o tym myślę), że tyle naszych pieniędzy jest wyrzucane w błoto. Nie mam nic przeciwko temu, by politycy latali klasą biznesową, ale niech to robią wtedy, gdy na to zapracują. Gdy ta wielka, czarna dziura budżetowa się zmniejsza, a nie gdy rośnie na potęgę, bo póki co to fundują mi (i każdemu obywatelowi tego kraju) kredyt, który niweluje całe moje oszczędności blogowe, a którego ja wcale nie chcę zaciągać.
Niedługo kolejny wpis o tym na co idą nasze podatki, czyli bajka o tym jak politycy wydłużają moją drogę do melona ;-)
Będąc niedawno na jednym z niemieckich lotnisk natknąłem się na tegoż właśnie jegomościa lecącego tym samym samolotem co ja. Mina nadęta, nos wysoko, czyli standard u osób nieco bardziej rozpoznawalnych. Do samolotu wszedł pierwszy, ja nieco później, więc chcąc, nie chcąc ujrzałem tę facjatę raz jeszcze, gdy przechodziłem przez strefę tzw. biznesową. I tu mnie ruszyło...
Ktoś powie: zazdrości! Hmmm... nie ma w zasadzie czego. Leciałem kilkakrotnie klasą biznes i jedyna różnica jaką zauważyłem, to trochę inny posiłek i napoje podawane częściej niż reszcie. Za taką usługę płacimy oczywiście ekstra. Nigdy za bardzo nie wnikałem w ceny biletów, ale tym razem postanowiłem sprawdzić jaka jest różnica w cenie między klasą ekonomiczną, a klasą biznes. Na trasie pana Ziobro, przy zamówieniu biletu z miesięcznym wyprzedzeniem, różnica taka to, bagatela, ok. 1500 zł.
Jeśli jesteś, za przeproszeniem, statystycznym Polakiem (choć wielu mówi, że taki nie istnieje), to chciałbym Cię poinformować, że na ten dodatkowy napój i inny posiłek pana Ziobry musisz odprowadzać podatek dochodowy przez ok. 6 (słownie: sześć!) miesięcy.
A ile takich latających osób mamy na utrzymaniu? Aż się boję odpowiedzi na to pytanie.
Teraz natomiast nieco inna perspektywa.
Miejsce: spółka akcyjna, duża korporacja. Czas: początek kryzysu.
Zanim jeszcze kryzys wstrząsnął na dobre całym światem otrzymuję maila, który zmienia politykę firmy. Zabronione są loty klasą biznes. Jeśli tylko to możliwe spotkania należy ograniczyć do minimum. Gdzie tylko można trzeba skorzystać z możliwości audio i wideokonferencji. To tylko jeden z kroków jakie podjęła firma, w której pracuję. Po 3 latach od wejścia tych restrykcyjnych przepisów kolejny rok wzrasta zysk firmy, ja dostaję podwyżkę i wszyscy są zadowoleni.
A dług naszego kraju wzrasta.
Wiem, że latanie klasą ekonomiczną nie załata dziury budżetowej, bo dziura ta jest zbyt duża, ale wku$#@#wia mnie (i to jedyne słowo, które przychodzi mi na myśl gdy o tym myślę), że tyle naszych pieniędzy jest wyrzucane w błoto. Nie mam nic przeciwko temu, by politycy latali klasą biznesową, ale niech to robią wtedy, gdy na to zapracują. Gdy ta wielka, czarna dziura budżetowa się zmniejsza, a nie gdy rośnie na potęgę, bo póki co to fundują mi (i każdemu obywatelowi tego kraju) kredyt, który niweluje całe moje oszczędności blogowe, a którego ja wcale nie chcę zaciągać.
Niedługo kolejny wpis o tym na co idą nasze podatki, czyli bajka o tym jak politycy wydłużają moją drogę do melona ;-)